Z Konstytuanty gdańskiej.
Do konstytuanty wolnego miasta Gdańska, która od kilku miesięcy obradowała pod czujnem okiem osławionego burmistrza Sahma a pod patronatem Sir Reginalda Towera jako przedstawiciela Związku Narodów, weszło ogółem tylko 7 Polaków, na przeszło 100 wybrańców ludu. Szczupłość tej liczby pochodzi niekoniecznie stąd, jakoby „wolne miasto* posiadało aż tak znikomy odsetek Polaków, gdyż na 360,000 ogółu ludności małej rzeczypospolitej pomorskiej przypada nas, bardzo oględnie licząc, przeszło 60,000 i to już z pominięciem wszelkich półpolaków, ćwierćpolaków i całego szeregu form przejściowych będących produktem niedokończonego jeszcze procesu germanizacji.
Znikoma liczba przedstawicieli polskich odwiecznych tubylców w konstytuancie tłomaczy się tern, że jak cała administracja Gdańska, tak samo jego nowoutworzone ciało prawodawcze jest, pod miłościwemi skrzydłami rzekomego zastępcy Ligi Narodów, jak dotąd, dalszym ciągiem starych dobrych rządów pruskich, których specjalnością było fałszowanie statystyki.
Zadanie owych siedmiu naszych przedstawicieli zmuszonych pracować wśród przytłaczającej niemieckiej większości było niezmiernie ciężkie. Zewsząd zieje nienawiść i dążność do utrącenia wszelkich ewentualnych uprawnień na korzyść Polski i żywiołu polskiego. Wprawdzie według postanowień kongresu wersalskiego nie miała być konstytuanta czynnikiem decydującym, atoli temu papierowemu stanowi rzeczy przeciwstawił się rzeczywisty fakt, że agent angielski, występujący w roli komisarza Ligi Narodów, otwarcie popierał gdańskich wszechniemców i do niedawnych skandali w rodzaju tajnego przymierza z bolszewikami zdawało się, iż Niemcy, a więc właśnie konstytuanta odegrają rozstrzygającą rolę w ułożeniu stosunków do Polski. Wobec tego podjęli reprezentanci nasi walkę o prawa narodu polskiego w jego jedynem mieście portow z całą energją, nie dając się zniechęcić i wytrącić z równowagi ani pozorną beznadziejnością walki, ani szykanami niemieckiemi dochodzącemi wręcz do brutalnych afrontów. I rzecz trudna do uwierzenia, niezłomna cierpliwość zdołała nawet w tych nawskroś nieprzyjaznych warunkach osiągnąć parę sukcesów.
Do takich należy, najwybitniejszy z nich, sukces w sprawie językowej. Ponieważ żywej oczywistości istnienia Polaków w Gdańsku niepodobna zabić, a czasy obecne nawet w najmniej dla nas korzystnych okolicznościach pozwalają tylko do pewnego stopnia na gwałcenie praw przyrodzonych ludności, przeto i wydział konstytuanty gdańskiej złożony z Niemców umiał w swym projekcie konstytucji określić prawa Polaków gdańskich. Określenie to, przejęte dosłownie z nowej konstytucji niemieckiej, brzmiało tak: „Polskiej części ludności nie wolno ograniczyć (darf nicht beeintrachtigt werden) w swobodnym rozwoju jej właściwości narodowych, w używaniu języka w sądownictwie, administracji i szkolnictwie. Tej negatywnej definicji przeciwstawili posłowie polscy określenie pozytywne słowami: „Polskiej ludności wolnego miasta Gdańska gwarantuje się (wird gewahrleistet) swobodny rozwój i t. d. I wniosek ten, przy odpowiednich zabiegach w klubach poselskich, w których w ogóle rozmowa Polaków z Niemcami jest możliwą, przeszedł szczęśliwie. Nie trzeba długo zastanawiać się, aby zrozumieć tę pozornie drobną a w rzeczywistości głębszą różnicę prawną.
Polscy członkowie konstytuanty gdańskiej zorganizowali się w Koło Polskie, na którego czele stanął dr. Panecki. Jako obrońcy naszych praw, jako niezmordowani w walce z wszechniemczyzną wszystkiemi środkami parlamentarnemi, a zwłaszcza jako znakomici mówcy wysunęli się na czoło i zasłużyli na wdzięczność rodaków najwybitniejsi członkowie Koła: zasłużony polski gdańszczanin dr. Kubacz i znany adwokat gdański Łangowski. Dr. Łangowski.
Dziś losy Gdańska, a tern samem i nasze, rozstrzygają się w Radzie ambasadorów w Paryżu, dzięki Bogu w warunkach bądź co bądź zmienionych na naszą korzyść od sierpnia b. r., kiedy to hakata pruska najbardziej w Gdańsku szalała, gdy rozwydrzony tłum jawnie atakował Polaków i władze polskie, Dr. Panecki. a bohaterstwem było nieomal podnosić w parlamencie gdańskim głos w naszej obronie. Praca garści polskich posłów z tych pierwszych miesięcy gdańskiego parlamentu stanowić będzie epizod, przy którym zatrzyma się przyszły historyk.
A. Chołoniewski.
Świat, 23-10-1920