Woalki i szarfy.
Ponieważ Paryżanka wciąż jeszcze nie może rozstać się ze swoją od lat ulubioną robechemise suknią-koszulą, nieodstępnym ornamentem tel lekkiej, jak obłok przeważnie fularowej toalety letniej jest miękko owijająca wysmukłe biodra elegantki szarfa z Creve de Chine, czy z jedwabnego kaszmiru, albo szerokich wstążek, o barwach żywych, często jaskrawych, haftowanych we wzory oryentalne.
Szarfa ta luźno krępująca suknie w talii, opada z tylu fantazyjną kokardą, albo tworzy u boków malowniczy, falisty rodzaj pan-Wers, nadający rokokowy wdzięk sylwetce współczesnej kobiety. Równie, jak szarfa, en vogue jest woalka. Paryżanka bowiem nie może rozstać się z tą lekką, przejrzystą zatloną twarzy, mającą w sobie coż z tajemniczego czaru welonu ślubnego oblubienicy i jakieś oryentalne tchnienie czarczafu Muzułmanki, kryjącego zazdrośnie, a niedostatecznie piękność jej oblicza i wdzięk jej uśmiechu.
Moda dzisiejsza nakazuje nosić woalki opadające w bogatych fałdach aż na ramiona, albo ledwie zdobiące rondo małego kapelusika tricorne. Najbardziej ulubione są lekkie woale z koronki Chantilly, natomiast przykra wprost wrażenie wywierają zasłony twarzy z tiulu, przetykane olbrzymimi pająkami, albo zakończone grubą warstwą jaskrawych piórek, niektóre elegantki paryskie noszą woalki tiulowe tak gęsto zahaftowane, że tworzą one nieprzeniknioną zasłonę, pod którą mąż nie może poznać „rodzonej” żony. Woalki to złośliwy Paryż nazywa „voilette de rendez-vous", a liczni kupleciści na Montmartre śpiewają na ich cześć frywolne i swawolne kuplety. Flantmetta.
Ilustrowany Kuryer Codzienny, 15-06-1920